19
Przyciskajac Jamesa do piersi, jakby sie bała, ¿e w ka¿dej chwili ktos mo¿e wyrwac go z jej ramion, Marla oparła sie o scianke windy. Znajdowała sie w wysokim budynku mieszkalnym przy Fulton Street. Liczacy ponad siedemdziesiat lat dom z ¿ółtej cegły był wcisniety miedzy Uniwersytet San Francisco i Alamo Square. Znajdował sie te¿ dosc blisko posiadłosci na Mount Sutro, która od dnia, kiedy opusciła szpital, nazywała swoim domem. Winda wydała jej sie dziwnie 424 znajoma, podobnie jak zapachy i dzwieki wypełniajace budynek. Czy mieszkała tutaj? A jesli tak, to jak długo? I w jaki sposób nagle stała sie ¿ona Aleksa Cahilla - czy te¿ jego fałszywa ¿ona? Ju¿ kiedys jechała ta winda. Była tego pewna. Kolana sie pod nia ugieły, nagle zaschło jej w gardle. Strach walczył z ciekawoscia. Czuła, ¿e musi sie dowiedziec, kim naprawde jest i co kryje sie za drzwiami mieszkania Kylie Paris. Ale na ta mysl ogarniało ja przera¿enie. Musisz sie tego dowiedziec. Nie masz wyboru. Nick stał przy niej, nie spuszczajac wzroku z metalowej tablicy z numerowanymi przyciskami. Czekał cierpliwie, a¿ winda sie zatrzyma. Był czujny i napiety, ¿yły na karku wystapiły mu wyrazniej. W małej kabinie było ciasno i duszno. James westchnał i zaczał cicho gaworzyc. Marla zamkneła oczy. Obojetne, ile bedzie ja to kosztowało, nie odda synka. Nigdy. Predzej umrze. Drzwi windy rozsuneły sie i Marla drgneła. Nagle staneła twarza w twarz ze swoim odbiciem w długim, owalnym lustrze wiszacym na przeciwległej scianie. Kobieta w lustrze była niespokojna. Wysoka i szczupła, tuliła do siebie dziecko, jakby sie bała, ¿e ono zaraz rozpłynie sie w powietrzu. Marli wydała sie dziwnie obca. Na jej skórze nie było ju¿ sinców ani widocznych szwów. Krótkie, ciemne loki okalały blada twarz o lekko wystajacych kosciach policzkowych, nieufnych zielonych oczach, szerokich, ładnie zarysowanych brwiach i prostym nosie, na którym widniało kilka piegów. Pełne, zmysłowe usta dr¿ały troche. Przygryzła dolna warge białymi, prostymi zebami. Marla Cahill? Kylie Paris? Kto? 425 Napotkała w lustrze spojrzenie Nicka, dostrzegła w jego zacisnietych ustach determinacje, a w oczach cien leku. - Zróbmy to w koncu - ponaglił ja. Skineła głowa. Opanowała chec ucieczki, która ja nagle ogarneła. Kłamstwa. Całe moje ¿ycie jest jednym wielkim kłamstwem, pomyslała, odruchowo skrecajac w prawo. Korytarz wydał jej sie dziwnie znajomy. Serce biło jej mocno i szybko, czuła ucisk w piersi, na plecach wystapił zimny pot. - Byłam tu ju¿ kiedys - powiedziała, z trudem przełykajac